sklepie Vieil Elbeuf. Sługa przychodziła tylko zrana i wieczorem, żeby mu co ugotować i pomódz otworzyć i zamknąć okienice. Całe godziny spędzał w samotności, której mu czasami cały dzień nikt nie naruszył. Jakiś był nieprzytomny, nie mógł trafić do właściwego towaru, skoro się odważyła jeszcze wejść klientka. I tam w tej ciszy i półświetle, bez ustanku chodził, swoim ociężałym, pogrzebowym krokiem, ulegając chorobliwej potrzebie ciągłego ruchu, dla ukojenia i uśpienia boleści.
— Czy ci lepiej, stryju? — zapytała Dyoniza.
Zatrzymał się tylko na sekundę i znowu począł chodzić od kasy do ciemnego kąta.
— Tak, tak, zdrów jestem. Dziękuję.
Szukała w głowie wesołej treści do rozmowy i pocieszających słów, ale napróżno.
— Czy stryj słyszał huk? Cały dom się zawalił.
— A! prawda, — rzekł cicho z zadziwioną miną — musiał to być dom... Czułem trzęsienie ziemi. Co do mnie, zobaczywszy ich dziś rano na dachu, zamknąłem drzwi.
Gestem dał do zrozumienia, że go to już nic nie obchodzi. Z każdym powrotem do kasy, spoglądał na pustą ławeczkę, obitą zużytym aksamitem, na której jego żona i córka wzrastały. Potem, kiedy ciągłe dreptanie prowadziło go w kąt, patrzał na półki tonące w cieniu, na których pleśniało jeszcze kilka postawów sukna. Był to
Strona:PL E Zola Magazyn nowości.djvu/610
Ta strona została skorygowana.