— Powiedz mi, Dyonizo, moje dziecię, czy to jest podobieństwem? — zapytał spokojnie, składając na krzyż drżące ręce.
— O nie, nie, mój stryju! — wykrzyknęła idąc za głosem sprawiedliwości i dobroci. To byłoby źle, wybacz mi, błagam cię.
Zaczął się znowu przechadzać; kroki jego wstrząsały na nowo grobową pustkę tego domu. Skoro Dyoniza odeszła, ciągle chodził chcąc niejako zagłuszyć tym nieustającym ruchem, ciągle wznawiającą się rozpacz.
Dyoniza znowu spędziła bezsenną noc prześladowana ciężarem swej niemocy. Nawet blizkim swoim nie mogła w niczem ulżyć. Musiała do końca pozostać świadkiem niepokonanej działalności życia, która wymaga śmierci, jako ciągłego posiewu. Nie szamotała się już, z uległością przyjmowała to prawo walki, ale jej tkliwa, kobieca dusza, rozpływała się we łzach i współczuciu, na myśl o cierpieniach całej ludzkości. Od tylu lat sama była porwaną pomiędzy koła tej maszyny. Czy nie ponosiła ran, czy nie pastwiono się nad nią, nie wypędzano jej, nie obrzucano niezasłużonemi obelgami? Dziś jeszcze obawiała się czasami, chociaż logika faktów wyniosła ją na wyżyny. Dla czego padł wybór na nią, tak wątłą? Dla czego jej mała rączka, nagle tak ciężko zaważyła nad działalnością kolosa? Ta sama siła wszystko wymiatająca, dźwigała w górę ją, której przybycie miało się stać pomstą.
Strona:PL E Zola Magazyn nowości.djvu/613
Ta strona została skorygowana.