zabierało wpadające towary; inni odbijali skrzynie i otwierali paki w obecności zarządzających oddziałami. Ruch warsztatowy zapełniał tę piwnicę w suterenie, w której sufit podtrzymywały żelazne słupy; na gołych ścianach nie było widać ani śladu wilgoci.
— Czy wszystko masz, Bouthemont? zapytał Mouret, zbliżając się do młodzieńca o szerokich barkach, który sprawdzał zawartość skrzyń.
— Wszystko być musi, odpowiedział tenże, ale cały ranek zejdzie mi na obliczaniu.
Zawiadujący oddziałem, rozpatrywał fakturę, stojąc przy wielkim stole, na którym jego pomocnik wykładał sztukę po sztuce jedwabnych materyj, wyjmowanych ze skrzyni. Po za nim był także szereg stołów, zawalonych również towarami, przeglądanych przez całą armię subiektów. Było to ogólne rozpakowywanie, mieszanina materyj oglądanych, przerzucanych, znaczonych wpośród szmeru głosów.
Bouthemont, odznaczający się w tej czynności, miał okrągłą jowialną twarz, czarną jak atrament brodę i piękne piwne oczy. Bałamut, krzykacz, nieodznaczał się sprytem do sprzedaży; lecz co do kupna, nie miał sobie równego. Wysłany do Paryża przez ojca, który miał magazyn nowości w Montpellier, nie chciał już powracać w rodzinne strony, chociaż zdawało się ojcu, że nabył dosyć praktyki i może go w handlu zastąpić. Odtąd panowało współzawodnictwo pomiędzy ojcem
Strona:PL E Zola Magazyn nowości.djvu/62
Ta strona została skorygowana.