znę. Bourdoncle stał na uboczu i udając, że się bacznie przygląda wirowi sprzedaży, nie tracił jednak z oczu tej sceny.
— Wszak to są bracia pani? — zapytał po krótkiem milczeniu.
Zachował on lodowaty głos i sztywność, z jaką do niej obecnie przemawiał. Dyoniza również siląc się żeby pozostać zimną, odpowiedziała bez uśmiechu.
— Tak, panie; starszego ożeniłam i żona posyła go właśnie po sprawunki.
Mouret wciąż patrzał na całą trójkę; nakoniec rzekł:
— Młodszy znacznie urósł. Poznaję go; przypominam sobie, żem go widział w Tiuleriach, jednego wieczoru razem z panią.
Głos jego stawał się zwolna mniej martwym i słychać w nim było lekkie drżenie. Ona dławiąc się łzami, pochyliła się, żeby poprawić pasek małemu Pépé. Obaj bracia z rumieńcem na twarzy, uśmiechali się do pryncypała swej siostry.
— Podobni są do pani — dodał.
— O! daleko ładniejsi odemnie! — wykrzyknęła.
Przez chwilę zdawał się porównywać ich twarze, lecz uczuł, że go całkiem siły opuszczają. Jak ona ich kocha! pomyślał i odszedł kilka kroków. Potem wrócił i szepnął jej do uchu:
— Proszę wstąpić do mego gabinetu po sprzedaży. Chciałbym z panią rozmówić się, zanim odjedziesz.
Strona:PL E Zola Magazyn nowości.djvu/640
Ta strona została skorygowana.