nicością i że tylko ujemne jego strony dają mu trochę powabu. Pozwolił sobie żartować, prawiąc w przyjacielskim tonie o obojętności. Ale Vallagnosc rozgniewał się, nie mógł on odzyskać swojej filozofii zbitej z tropu. Wychowanie mieszczańskie wzbudzało w nim cnotliwe oburzenie przeciwko świekrze. Jak tylko zetknął się z rzeczywistością, z doświadczeniem, jak tylko zadrasnęło go osobiście nieszczęście, z którego wyśmiewał się na zimno, fanfaroński sceptycyzm znikał, ustępując zgnębieniu. Tak ohydnie szargano w błocie jego ród, zdawało się, że świat cały runie od tego.
— Uspokój się; — rzekł Mouret, zdjęty litością. Już ci nie będę mówił, że się wszystko przytrafia i zarazem nic się nie przytrafia, bo widzę, że to cię nie pociesza. Ale zdaje mi się, żeś powinien pójść podać ramię pani de Boves; to będzie daleko rozsądniej, aniżeli zrobić skandal... Cóż u dyabła! przecieżeś głosił, że trzeba traktować z flegmatyczną wzgardą łotrowstwa ludzkie.
— To dobre, jeżeli się tycze innych! — wykrzyknął Vallagnosc naiwnie.
Jednakże podniósł się i poszedł za radą dawnego kolegi. Obaj powracali do galeryi, kiedy pani de Boves wyszła od Bourdoncle’a. Przyjęła ona majestatycznie ramię zięcia. Mouret kłaniając jej się z galanteryą pełną uszanowania, słyszał, że powiedziała:
Strona:PL E Zola Magazyn nowości.djvu/669
Ta strona została skorygowana.