rych ciężar zginał go na prawo, w stronę uciętego ramienia. Powoli, pocąc się i dysząc, dążył z głębi magazynów, pośród rosnącego zdumienia subiektów. Rękawiczki i jedwabie, żartując, ofiarowywały swą pomoc; sukna i wełna życzyły, aby się poślizgnął i rozsypał złoto na cztery rogi oddziału. Potem musiał wejść na schody, przejść przez most wiszący, iść jeszcze wyżej, kręcić się po gmachu, gdzie za nim goniły wzrokiem białe towary, wyroby pończosznicze i norymberszczyzna, w uniesieniu z otwartemi usty wobec tej fortuny unoszonej w powietrzu. Na pierwszem piętrze: konfekcye, perfumerya, koronki, szale, stały z kornem poszanowaniem w szeregu, jak kiedy przechodzi procesya. Wrzawa zbliżała się coraz bardziej; w końcu stała się krzykiem ludu, który wita złotego cielca.
Tymczasem Mouret otworzył drzwi i zjawił się Lhomme w towarzystwie dwóch chwiejących się chłopców i chociaż brakło mu tchnienia, zawołał:
— Milion dwa kroć czterdzieści siedem tysięcy franków dziewięćdziesiąt pięć centymów!
Nakoniec był to milion, milion zebrany jednego dnia; cyfra, o której dawno marzył Mouret. Ale z gniewnym gestem, z miną człowieka, który zawiedziony został w oczekiwaniu, rzekł niecierpliwie:
— Milion, połóż go tam.
Lhomme wiedział, że pryncypał lubi widzieć na swem biurku grube sumy, zanim się je złoży w cenaralnej kasie. Milion pokrył całe biurko, przygniótł
Strona:PL E Zola Magazyn nowości.djvu/676
Ta strona została skorygowana.