— Co się tu stało? — wybąkał. — Albert znów pobłądził?
W tej chwili Mouret powrócił do swej roli łaskawcy. O ile Bourdoncle’owi chodziło o to, żeby obawę budzić, o tyle on znów chciał być popularny.
— Głupstwo! — szepnął ojcu. — Mój kochany Lhomme, twój Albert to roztrzepaniec... powinien brać z ciebie przykład.
Potem, zmienił treść rozmowy i aby się jeszcze przyjemniejszym okazać, zapytał:
— Cóż, ten koncert? Dobre miałeś miejsce?
Rumieniec oblał blade lice starego kasyera. Miał on tylko jedną słabość: lubił muzykę. Tajoną tę słabość zadawalniał, biegając do teatrów i na koncerta. Pomimo amputowanej ręki, grał na trąbce, dzięki dowcipnie obmyślanym szczypczykom. Ponieważ pani Lhomme nienawidziła hałasu, obwijał swój instrument suknem i zachwycał się głuchemi dźwiękami, jakie z niego wydobywał. Pozbawiony prawie będąc ogniska domowego, wśród wiecznego bezładu w ich domu, wytworzył sobie z muzyki pustynię. Muzyka, pieniądze w kasie i cześć dla żony, o to wszystko co go zajmowało na tym świecie.
— O, doskonałe miałem miejsce — odpowiedział z błyszczącym wzrokiem.
— Pan jesteś zbyt łaskaw!
Mouret, który miał osobistą przyjemność w zaspakajaniu namiętności, dawał Lhomme’owi cza-
Strona:PL E Zola Magazyn nowości.djvu/73
Ta strona została skorygowana.