— Co za chudzizna!
Na górze dostała się Dyoniza do okryć. Była to rozległa sala z wysokiemi szafami z dębu rzeźbionego, dokoła ścian; matowe okna wychodziły na ulicę Michodière. Pięć czy sześć eleganckich kobiet w jedwabnych sukniach, fryzowanych szynionach, w półkrynolinach, krzątało się, rozmawiając. Jedna z nich wysoka i szczupła, z głową za długą, mająca chód konia, który się wyrwał na wolność, stała oparta o szafę, jakby już zmęczona.
— Czy zastałam panią Aurelię? — spytała Dyoniza.
Sklepowa nieodpowiadając, spojrzała wzrokiem pogardliwym z powodu jej ubogiego ubrania; potem zwróciwszy się do jednej z koleżanek, małej, z brzydką białą cerą, z miną niewinną i jakoś zniechęconą, spytała:
— Panno Małgorzato, gdzie jest pierwsza sklepowa?
Ta ostatnia zajęta układaniem rotond według wielkości, nie raczyła podnieść głowy.
— Nie wiem, panno Klaro — przecedziła przez zęby.
Zapanowało milczenie. Dyoniza stała nieruchoma i nikt się nią nie zajmował. Zaczekawszy chwilkę, odważyła się znowu zapytać:
— Czy panie sądzą, że pani Aurelia nieprędko przyjdzie?
Strona:PL E Zola Magazyn nowości.djvu/82
Ta strona została skorygowana.