Wówczas druga sklepowa, chudą i brzydka, której Dyoniza jeszcze niewidziała, wdowa, z wystającemi szczękami i włosem twardym, krzyknęła z szafy, gdzie przypinała etykiety:
— Zaczekaj pani, jeżeli z samą panią Aurelią chcesz się rozmówić.
I zwracając się do Małgorzaty, zapytała:
— Czy jej nie ma w salce sutereny?
— Nie pani Frédéric, nie zdaje mi się; — odpowiedziała panna. — Nic nie mówiła, więc musi być niedaleko.
Dyoniza po takiem objaśnieniu pozostała stojąc na miejscu. Było tam kilka krzeseł dla kupujących, lecz ponieważ nieproszono, żeby usiadła, sama się na to nieodważyła, chociaż nogi pod nią drżały z pomieszania.
Widocznie te panny przeczuły w niej przyszłą sklepowę, przychodzącą prosić o miejsce i wpatrywały się w nią z pod oka bez życzliwości, z głuchą niechęcią tych osób, co siedząc przy stole, nie lubią się ścieśniać dla zadowolenia apetytu nowych przybyszy. Jej zakłopotanie wzrastało, przeszła więc przez salę drobnym krokiem i zaczęła wyglądać na ulicę, dla nadania sobie kontenansu. Naprzeciw okna widać było Vieil Elbeuf z zardzewiałą fasadą i zamarłemi oknami, wydał jej się tak brzydki, tak nędzny w porównaniu z życiem i zbytkiem, pośród jakich się znajdowała, że coś naksztalt wyrzutu sumienia ścisnęło jej serce.
Strona:PL E Zola Magazyn nowości.djvu/83
Ta strona została skorygowana.