Tymczasem wachlarz przechodził z rąk do rąk. Pani Guibal, zaledwie raczyła rzucić okiem. Była ona wysoka i szczupła; włosy miała rude, twarz martwą; w szarych jej oczach, chwilami pod powłoką obojętności, dawały się widzieć przebłyski strasznych żądz i samolubstwa. Nigdy jej niewidziano w towarzystwie męża, który był adwokatem, znanym w Pałacu Sprawiedliwości.
Mówiono, że pędzi życie wolne, całkiem oddane aktom i uciechom.
Zwracając wachlarz pani de Boves, szepnęła ona z niechcenia:
— Ja, odkąd żyję nawet dwóch nie kupiłam... zawsze się tego za dużo dostaje...
Hrabina odpowiedziała na to złośliwie:
— Szczęśliwaś, że masz tak grzecznego męża.
I nachylając się do córki, wysokiej panienki mającej lat dwadzieścia i pół, rzekła:
— Przyjrzyj się cyfrze, Bianko, jaka piękna robota... Ta cyfra musiała podnieść cenę oprawy.
Pani hrabina de Boves miała przeszło lat czterdzieści. Była to majestatyczna kobieta, mająca tors bogini, twarz dużą, regularną i wielkie senne oczy. Mąż jej, główny inspektor stad rządowych, zaślubił ją dla piękności. Zdawała się być zachwycona delikatnością cyfry, jakby porwana żądzą, od którego to wzruszenia wzrok jej przyćmiewał się. Nagle powiedziała:
— Panie Mouret, powiedz nam swoje zdanie: czy to drogo, dwieście franków za oprawę?
Strona:PL E Zola Magazyn nowości.djvu/99
Ta strona została skorygowana.