i ściągali ich przemocą na drogę, niby narowistego konia, który nie wie, którędy droga do stajni. Przy każdem otwarciu wrót obory wpadał do wnętrza mroźny powiew, idący z obielonego śniegiem gościńca. Jedynie Starszej nie było spieszno do domu, powoli też okręciła szyję chustką i wciągała na ręce mitynki. Ani się nawet obejrzała na Palmirę i Hilarjona, którzy w strachu przed nią uciekli, dygocąc z zimna pod lichemi swojemi łachmanami. W końcu odeszła i ona, i wróciła do swojego domu, stojącego tuż obok, tak że słychać było, jak zatrzasnęła gwałtownie za sobą drzwi wejściowe. Pozostały już tylko Franka i Liza.
— Odprowadzicie je, wracając do siebie na folwark, Kapralu? — zapytał stary Fouan. — Jedna wam droga?
Jan skinął głową na znak zgody, a obie dziewczyny okryły głowy chustkami.
Podniósł się też i Kozioł i chodzić zaczął po oborze, ponury i zamyślony. Odkąd zaczęto czytać, nie powiedział ani słowa, jak gdyby przejęty treścią książki, dziejami tej ziemi, zdobywanej z takim wysiłkiem. Dlaczego nie mógł posiąść jej całej? Nie mógł znieść konieczności dzielenia się nią z innymi. Inne jeszcze myśli i uczucia tłukły się pod twardą jego czaszką: gniew, obstawanie przy raz wyrzeczonem słowie, rozpaczliwa, niepohamowana żądza mężczyzny, który chce i nie chce, w obawie aby go nie oszukano. Nagle powziął decyzję.
— Idę spać. Żegnam was.
— Jakto? Dlaczego żegnasz nas?
— Bo wracam przededniem do Chamade... Dla tego żegnam się z wami, gdybym nie miał was zobaczyć.
Ojciec i matka stanęli tuż przed nim osłupiali.
— Jakto? a twoja część — zapytał ojciec. Przyjmujesz ją?
Kozioł był już przy drzwiach, odwrócił się i rzucił:
Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/107
Ta strona została uwierzytelniona.