Z płócienną, koloru nieba, sakwą do siewu, przewieszoną przez ramię i pełną ziarna, wyszedł Jan tego dnia w pole. Lewą ręką przytrzymywał otwór sakwy, a prawą, przystając co trzy kroki, czerpał z niej po garści zboża i zgrabnym, półkolistym ruchem rzucał je przed siebie. Grube jego buty dziurawiły rychłą ziemię, której skiby odrywały się od niej w miarę rytmicznego kroczenia siewcy naprzód. Przy każdem rzucaniu siejby, pośród złocistego deszczu ziaren migały ponsowe naszywki żołnierskiego munduru, który Jan donaszał przy pracy. On sam szedł przodem, spokojny i poważny. Za nim powoli ciągnęła się brona, zaciskająca ziarno w ziemię, zaprzężona w parę koni popędzanych przez parobka, który co czas pewien, w regularnych odstępach, świstał szkapom nad uszami przeciągiem trzaskaniem z długiego bicza.
Skrawek gruntu, wynoszący zaledwie pięćdziesiąt arów, w miejscu, zwanem Corneilles tak małe miał znaczenie, że pan Hourdequin, właściciel folwarku Borderie, nie chciał posyłać tam mechanicznego siewnika, potrzebnego zresztą gdzieindziej. Jan, który obrabiał odcinek w kierunku z południa na północ, miał przed sobą, w odległości dwu kilometrów, budynki folwarczne. Stanąwszy na końcu brózdy, podniósł oczy i patrzył przed siebie, nie widząc nic i dysząc ciężko przez chwilę.
Niskie budynki, pokryte łupkowym dachem, od-
Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/11
Ta strona została uwierzytelniona.
I.