— To ja, głuptasie. Nie bój się... Prędko, prędko, nie mamy czasu.
Chłopak przeląkł się. Nie chciał tu, na swojem posłaniu, w obawie, aby ich nie przychwycono. Drabina od szopy z sianem stała tuż obok, wdrapali się więc po niej na górę, zostawiając otwarty spust i rzucili się na siano.
— O! mój głuptasie, mój głuptasie! — powtarzała dziewczyna, gruchając w miłosnem upojeniu gardłowemi dźwiękami, które zdały się wychodzić z głębi jej łona.
Jan Macquart był już od dwóch lat na folwarku. Po wyjściu z wojska dostał się do Bazoche-Le-Doyen wraz z kolegą, stolarzem jak on sam, i wstąpił jako czeladnik na służbę do jego ojca, drobnego budowlanego przedsiębiorcy wojskowego.
Stracił już jednak w ciągu wojaczki pociąg do swojego rzemiosła; siedem lat służby wojskowej zniechęciło go do niej; obrzydziło mu hebel i piłę do tego stopnia, że wydawał się jakby odmieniony. Ongi, w Plassans, ochoczo brał się do tej roboty, nie mając zdolności do nauki, z trudnością wyuczywszy się czytać, pisać i jako tako rachować. Był jednak rozważny, bardzo pracowity i całą siłą dążył do stworzenia sobie niezależnego bytu po za straszliwą swoją rodziną. Stary Macquart trzymał go krótko, jak dziewczynę, sprzątał mu z przed nosa kochanki i co sobotę wystawał przed warsztatem, zabierając mu cały zarobek. Kiedy wreszcie rozwiązłość i brutalność starego opoja zabiły mu matkę, poszedł chłopak za przykładem siostry swojej, Gervaisy, która uciekła do Paryża z kochankiem i czmychnął także, aby nie pracować na nygusa ojca. A teraz nie poznawał siebie samego; nie żeby i on miał się rozleniwić, ale pobyt w wojsku rozszerzył jego światopogląd: polityka, naprzykład, która dawniej nudziła go, bardzo go teraz zajmowała, podsuwała mu różne myśli o równości i o braterstwie.
Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/117
Ta strona została uwierzytelniona.