niego. Widok młodej kobiety, umykającej z owczarni, rozpalił na nowo dręczącą niepewność Hourdequina.
— I cóż, ojcze Soulasie, — zapytał — nie zaszło nic nowego dzisiaj rano?
Pasterz, bardzo wysoki i bardzo chudy, z długą, pooraną zmarszczkami twarzą, przypominającą kawał pokrajanej nożem ogrodniczym dębiny, odpowiedział powolnym głosem:
— Nie, panie Hourdequin, nic, chyba że mają przyjść postrzygacze i zabrać się zaraz do roboty.
Pan pogawędził chwilę ze starym, aby nie dać poznać po sobie, że specjalnie przyszedł go wybadać. Od pierwszych przymrozków na Wszystkich Świętych trzymano owce w owczarni aż do połowy maja, kiedy można już było wypuścić je na koniczynę. Krowy wypędzano na pastwisko dopiero po żniwach. Wyschła, pozbawiona trawy Beaucja dawała mimo to dobre mięso, i tylko ugrzęźnięciu w rutynie i lenistwu przypisać należało nieznajomość tam chowu wołów. Każdy folwark wypasał też na własny użytek nie więcej niż pięć lub sześć wieprzków.
Hourdequin pieścił gorącą dłonią owce, które nadbiegły z podniesionemi głowami, patrząc na pana poczciwemi, jasnemi oczami. Zamknięta nieco dalej ciżba jagniąt cisnęła się do zagród z głośnem beczeniem.
— Nic więc nie widzieliście dzisiaj rano, ojcze Soulasie? — powtórzył pan Hourdequin pytanie, patrząc staremu bystro w oczy.
Stary widział, ale po co ma gadać? Nieboszczka jego, pijaczka i ladacznica, oswoiła go z rozpustą kobiet i głupotą mężczyzn. Gdyby zdradził Cognetkę, kto wie, czy nie wyszłaby z tej sprawy zwycięsko, a wtedy na nim tylko skrupiłoby się wszystko. Woleliby pozbyć się niewygodnego świadka.
— Nie, nic nie widziałem, nic zupełnie! — powtórzył z zamglonemi oczyma i nieruchomą twarzą.
Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/124
Ta strona została uwierzytelniona.