Dom stał nieco w dole; od strony placu prowadziły do niego trzy, wyrąbane w ziemi, stopnie. Zniesienie chorego do tej ciemnej nory wydało się Janowi niewygodne. Po chwili wszakże zorjentował się, że od strony drogi były inne jeszcze wrota na równi z ziemią, otwierające się na obszerne, otoczone żywopłotem, podwórze. Dwie trzecie jego zajmowała kałuża rdzawej wody, resztę wypełniał półmorgowy ogród, warzywno-owocowy. Popuścił więc cugle, a koń, sam z siebie, wjechał i zatrzymał się przed stajnią obok obory, w której mieściły się dwie krowy.
W tej chwili, zawodząc i jęcząc, nadbiegły Lizka z Franką. Lizka, która zległa przed czterema już miesiącami, odwołana przez siostrę w chwili dawania piersi małemu, przybiegła, trzymając dziecko na ręku. Maleństwo darło się także. Franusia wskoczyła znów na jedno koło, Lizka na drugie, lamentując i szlochając w sposób rozdzierający, gdy ojciec Mucha wydobywał jeszcze resztki tchu z piersi.
— Tato, odpowiedz, odezwij się!... Tato!... Co ci się stało?... co ci jest? Boże, o Boże!... Czy ci do głowy uderzyło, że nie możesz mówić?... Tato, tatuńciu, tato!...
— Zejdźcie, trzeba go zdjąć stąd — zauważył Jan rozsądnie.
Nie dopomagały mu, płacząc i zawodząc coraz głośniej.
Na szczęście, przywabiona hałasem, sąsiadka, stara Frimatowa, ukazała się na progu swojego domu. Wysoka, stara, koścista kobieta, pielęgnowała od dwóch lat sparaliżowanego męża, utrzymując go dzięki uprawianiu własnemi rękami, z niezmożoną ciepliwością i uporem roboczego bydlęcia, jedynej morgi gruntu, będącej ich własnością. Zorjentowała się odrazu w sytuacji, uważając całą przygodę za zupełnie naturalną i razem z Janem, jak gdyby sama posiadała
Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/132
Ta strona została uwierzytelniona.