Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/149

Ta strona została uwierzytelniona.

— A, nic — odpowiedział Jan, zawstydzony swoją gadatliwością.
Że też nie umiał utrzymać języka za zębami! — Mówiliśmy o jego interesach, o tem, że ojciec jego wszystkim opowiada, jako postanowił go wydziedziczyć. A on mówi, że ma czas czekać, że stary jeszcze mocny, długo pociągnie, że zresztą kpi sobie z tego wszystkiego.
— A czy wiadomo mu, że Chrystus i Fanny podpisali papier? że każde wzięło już swoją część?
— Tak, wiadomo. Wie on także, że ojciec Fouan wypuścił w dzierżawę zięciowi, Delhomme‘owi, trzeci udział; ten, co to go Kozioł nie chciał przyjąć. Wie, że pan Baillehache wściekał się i przysiągł, że nigdy już nie pozwoli ciągnąć losów, zanim nie każe podpisać papierów... Tak, tak, wie, że wszystko się skończyło.
— Wie, wie...
Lizka pochyliła się w milczeniu, uszła parę kroków, wyrywając w przejściu zielsko i ukazując z całej postaci swojej tylko czerwoną krągłość tyłu; potem zwróciła się ku Janowi i z głową wciąż jeszcze pochyloną, dodała:
— Chcecie wiedzieć, Kapralu? — Nic z tego. Mogę sobie zatrzymać Julisia, na fant.
Jan, który dotychczas pocieszał ją zawsze, potrząsnął głową.
— Kto wie, widzi mi się, że mówicie prawdziwie.
Spojrzał na Julisia, o którym zapomniał. Malec, ściśnięty w powijaki, spał wciąż z nieporuszoną, zalaną słońcem twarzyczką. Najgorszy był właśnie ten brzdąc. Gdyby nie to, dlaczego by nie miał się żenić z Lizką, skoro jest wolna? Myśl ta przyszła mu do głowy ni stąd ni zowąd, nagle, kiedy zobaczył ją przy robocie. A może i naprawdę kochał ją, może przyjemność patrzenia na nią ciągnęła go do ich domu? Sam był jednak zdziwiony, bo dotychczas nie pragnął jej, nigdy z nią nawet nie baraszkował i nie zabawiał się,