— Słuchaj, czy to prawda, co mówią, że Zuzia jest w Chartres?
Na co on z zupełną obojętnością odpowiedział:
— Podobno... Widać dobrze jej z tem...
Spostrzegłszy ukazującego się zdaleka Lequeu, nauczyciela szkolnego, który zaszedł tu przypadkowo, spacerem, dodał:
— Aha! to akurat ktoś dla córki starego Macquerona... A co, nie mówiłem? Zatrzymuje się, pakuje jej swój nos we włosy... Używaj sobie zdrowo, błaźnie jeden, możesz ją obwąchiwać, niewiele ci z tego przyjdzie!...
Franusia znów się roześmiała, a Wiktor zaczął wylewać żółć swoją na Bertę. I on odziedziczył familijną nienawiść. — Zapewne! — nauczyciel szkolny — też mi figura!... wściekła bestja, znęca się nad dziećmi! Skryte to, że aż strach. Nikt nie wie jakie myśli tłuką mu się po głowie. Gotów lizać się jak pies córce, byle dostać talary ojca. Ale i Berta także nie najświętsza przy całych swoich fumach wielkiej damy, wychowanej w mieście. Nic jej nie pomogą suknie z falbanami, aksamitne bluzki i wypychanie turniury ręcznikami, — to, co pod spodem, niewiele warte. Dobrze się wyedukowała na pensji w Cloyes. Więcej tam się dowiedziała, niż gdyby została pasać krowy u ojca. Niema strachu! nie da ona sobie tak łatwo wlepić dzieciaka: woli sama niszczyć sobie zdrowie!
— Jakto? Jakim sposobem? — zapytała Franusia, nie rozumiejąc o co chodzi.
Zrobił wymowny gest, na co ona, spoważniawszy nagle, zauważyła, nie krępując się:
— Aha! to dla tego mówi zawsze takie świństwa i tak się jakoś przyciska i pcha na nas!..
Wiktor zabrał się znów do rychtowania swojej kosy. Wśród stuku żartował dalej, przerywając zdania uderzaniem młotkiem po żelazie.
— A wiesz, Ta Bez Tego...
Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/161
Ta strona została uwierzytelniona.