Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/169

Ta strona została uwierzytelniona.

rą poczciwych, psich oczu, w których malowało się głębokie, czyste uczucie ofiarne. Może stanęło jej w tej chwili w pamięci jej życie bolesne, bez przyjaciółek, bez kochanka, ciężki jej los roboczego bydlęcia, nukanego do pracy razami bata, konającego co wieczór w stajni ze zmęczenia i senności. Zatrzymała się na chwilę, oparta obiema pięściami na widłach, zapatrzona wdal, goniąca okiem krajobraz, którego nigdy nie dostrzegała.
Powstała cisza. Franusia, wsłuchana w nią, siedziała unieruchomiona na szczycie stoga, a Jan, zadyszany już, nie przestawał przedrwiwać Palmiry, wahając się, czy ma powiedzieć to, co mu się cisnęło na usta. Wreszcie zdecydował się i wypalił odrazu:
— Więc to kłamstwo, co ludzie gadają, że żyjecie z waszym bratem?
Z szaro-bladej twarz Palmiry stała się purpurowa. Zalała ją łuna krwi, przywracając jej na chwilę pozór młodości. Jąkała się, oszołomiona, zirytowana, nie mogąc znaleźć dość mocnego zaprzeczenia, jakie chciałaby mu cisnąć.
— O! podlecy!... Kto też to mógł wymyślić?!...
Franusia i Jan, rozbawieni i rozdokazywani na nowo, przekrzykiwali jedno drugie, dręcząc ją i nie dając jej spokoju. — Czegóż chcecie? w tej walącej się szopie, w której zamieszkali oboje z bratem, niepodobna się było poruszyć, żeby nie natknąć się wzajem na siebie. Ich sienniki leżały na ziemi tuż przy sobie, cóż więc dziwnego, że mogli się omylić w nocy?
— No, no przyznajcie się, że to prawda... Zresztą wszyscy i tak wiedzą.
— A choćby była prawda, wara wam do tego! Biedak mój i bez tego dosyć smutne ma życie. Jestem jego siostrą, mogłabym być jego żoną, skoro żadna z dziewcząt go nie chce.
Duże łzy stoczyły się po jej twarzy przy tem wyznaniu męki jej macierzyństwa, jej miłości siostrzanej, która nie zawahała się przed kazirodztwem nawet.