Niedość, że przez dzień cały pracowała na chleb dla niego, oddawała mu się w nocy, darząc go tem, czego odmawiały mu wszystkie inne, ucztą, która nic ich oboje nie kosztowała. Przyćmiona inteligencja tych parjasów, od których miłość nawet uciekała, nie wystarczała na zdanie sobie przez nich sprawy, jakim mogło się to stać sposobem. Było to instynktowne zbliżenie się; nie pod wpływem wyrozumowanej zgody; on — party żądzą bestjalną; ona — bierna, dobra i zdolna do wszystkiego; oboje, ulegający właściwie chęci wzajemnego rozgrzania się w tej nędznej szopie, w której marzli na kość i trzęśli się z zimna.
— Ma rację, wara nam do tego — zgodził się Jan dobrotliwie, ujęty jej widocznem wzruszeniem. — To ich rzecz, nie robią tem krzywdy nikomu.
W tej samej zresztą chwili zajęła ich inna sprawa. Hjacynt schodził z „Zamku“, jak zwano dawny loch, zamieszkany przez niego wpośród gąszczu krzewów, w połowie stoku płaskowzgórza, i na całe gardło wołał Flądrę, klnąc, wrzeszcząc, że ta szelma jego córka znów znikła od dwóch godzin, nie troszcząc się wcale o ugotowanie wieczerzy.
— Twoja córka — krzyknął mu Jan — jest pod wierzbinami, oboje z Wiktorem modlą się do księżyca.
Ojciec Flądry podniósł obie pięści ku niebu.
— Łajdaczka, psiakrew! hańbi mnie!... Polecę zaraz po bat na nią.
I pobiegł znów w górę. Na podobne okazje przygotowane miał wielkie furmańskie biczysko, zawieszone za drzwiami na lewo.
Ale Flądra musiała usłyszeć. Pod drzewami rozległ się przeciągły szelest liści i odgłos pospiesznej ucieczki; w dwie minuty później ukazał się Wiktor, idący krokiem powolnym. Obejrzał swoją kosę i zabrał się wreszcie do roboty. A kiedy Jan rzucił mu zdaleka pytanie, czy go brzuch zabolał, odpowiedział:
— A właśnie!
Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/170
Ta strona została uwierzytelniona.