go powszechnie „przyjacielem cesarza“ — i to wystarczało; wybierano go, jak gdyby co noc sypiał w Tuilerjach. Ów pan de Chédeville, dawny wytworniś, kwiat galanterji z czasów panowania Ludwika-Filipa, zachował w głębi serca sympatje dla Orleanów. Zrujnowały go kobiety, posiadał już tylko folwark Chamade za Orgères, dokąd zjeżdżał jedynie w porze wyborów, niezadowolony z obniżającej się wciąż tenuty dzierżawnej, pałający na starość chęcią odzyskania majątku drogą robienia interesów. Wysoki, zawsze jeszcze elegancki, trzymający się wyniośle, w opiętem ubraniu, z ufarbowanemi włosami, uganiał się, pomimo wygasłych swoich oczu, za każdą spódniczką. Przygotował, jak zapewniał, ważne wystąpienia w sprawach rolnych.
Dnia poprzedniego pan Hourdequin stoczył gorącą sprzeczkę z Jakóbką, która chciała być obecna przy śniadaniu.
— Twój deputowany! twój deputowany! Wielkie mi rzeczy! Nie zjem go przecie! Aha, wstydzisz się mnie!...
Ale tym razem nie ustąpił — były dwa tylko nakrycia i Jakóbka dąsała się, pomimo nadskakiwania jej pana de Chédeville, który, zobaczywszy ją, zrozumiał odrazu wszystko i wciąż zerkał oczami na kuchnię, gdzie zamknęła się, urażona we własnej godności.
Śniadanie miało się już ku końcowi, dojadano pstrąga z Aigry po omlecie i pieczonych gołąbkach.
— Wie pan, co nas głównie zabija? zwrócił się pan de Chédeville do gospodarzu domu. — To ten wolny handel, którym cesarz zawrócił sobie głowę. Tak, niewątpliwie, wszystko szło dobrze po traktatach zawartych w 1861. Wynoszono go pod niebiosa, uważano, iż sprawił cuda. Dzisiaj dopiero dają się nam we znaki właściwe tego skutki. Porównaj pan tylko ogólny spadek cen. Ja osobiście jestem zwolennikiem systemu protekcyjnego; musimy się przecież bronić przed zagranicą.
Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/175
Ta strona została uwierzytelniona.