Hourdequin, rozparty na krześle, przestał jeść i zaczął mówić zwolna z zamglonemi oczyma.
— Zboże, którego cena wynosi osiemnaście franków za hektolitr, kosztuje nas samych przy produkowaniu go — szesnaście. Gdyby ceny miały spaść jeszcze niżej, byłaby to ruina... Co rok, podobno, ma Ameryka powiększać swój eksport ziarna. Grozi nam kompletny zalew rynku zamorskiem zbożem. Co się z nami wtedy stanie?... Ja sam, widzi pan, zawsze byłem za postępem, za wiedzą, za wolnością. Otóż, teraz, tracę doprawdy grunt pod nogami. Tak, do licha! nie możemy przecież zdychać z głodu! Niech nas rząd bierze pod swoją opiekę!
Zabrał się znów do skrzydełka gołębia i jednocześnie mówił dalej:
— Czy wiadomo panu, że pański współzawodnik, pan Rochefontaine, właściciel firmy budowlanej w Chateaudun, jest zapalonym stronnikiem wolnej wymiany?
Rozmawiali przez chwilę o tym przemysłowcu, zatrudniającym tysiąc dwustu robotników, prawdziwie inteligentnym i dzielnym młodym człowieku, bardzo majętnym zresztą, gotowym służyć cesarzowi, tak jednak zrażonym brakiem poparcia ze strony prefekta, że uparł się postawić swoją kandydaturę niezależną. Nie miał zresztą żadnych widoków; wszyscy uważali go za wroga, jako że działał wbrew interesom rolników.
— Oczywiście! — zauważył pan de Chédeville — zależy mu przedewszystkiem na obniżeniu ceny chleba, aby w ten sposób móc mniej płacić robotnikom.
Pan Hourdequin, który zamierzał właśnie nalać sobie szklankę czerwonego wina, postawił butelkę na stole.
— Tak, to jest najstraszniejsze! — zawołał. — Z jednej strony my, wieśniacy, zmuszeni do sprzedawania naszego ziarna po cenie, zaledwie opłacającej koszty produkcji, z drugiej — przemysł, dążący stale
Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/176
Ta strona została uwierzytelniona.