Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/18

Ta strona została uwierzytelniona.

— Widzicie tamten wózek? — to mój stryj, Fouani, z ciotką Różą. Jadą do notarjusza — rzekła Franka, wpatrzona w małą karjolkę, niewiększą teraz od łupiny orzecha, gdy tak mknęła w odległości dwóch kilometrów zgórą.
Miała wzrok bystry, jak marynarze, i daleki, jak mieszkańcy płaszczyzn, nawykli do rozpoznawania szczegółów, zdolni odróżniać rysy poszczególnych postaci ludzkich i zwierzęcych w maleńkich plamkach dalekich ich sylwetek.
— Aha, słyszałem, gadali coś ludzie o tem — podchwycił Jan. — Więc stary naprawdę zgodził się podzielić swoje grunty pomiędzy córkę i obu synów?
Tak, zgodził się. Mają wszyscy zejść się dzisiaj u pana Bailehache’a.
Patrzyła wciąż na karjolkę znikającą w głębi gościńca.
— Nas nic to nie obchodzi. Ani nam to coś doda, ani ujmie... Tylko, widzicie, cała rzecz z tym Kozłem. Lizka myśli, że może się jednak z nią ożeni, jak dostanie swoją część.
Jan roześmiał się.
— Szelma on, ten Kozioł!... Znam go dobrze! Nic sobie nie robi z obełgiwania dziewcząt. Nie może się bez nich obejść; jak nie chcą mu się dać po dobroci, bierze je gwałtem.
— Pewnie, taka świnia! — oświadczyła Franka tonem stanowczym. — Czy to nie świnia, żeby tak zrobić swojej kuzynce, a potem rzucić ją z grubym brzuchem?...
Nagle krzyknęła w złości:
— Czekaj, Łaciata!... Potańcujesz ty zaraz!... zobaczysz!.... Wściekła się, czy co?... Tak zawsze jest, jak ją ogarnie!...
Nagłem szarpnięciem postronka ściągnęła znów krowę. W tem miejscu droga robiła zakręt, zbaczając z krawędzi płaskowzgórza. Karjolka zniknęła