im całkiem z oczu, a oni oboje szli wciąż dalej po płaszczyźnie, nie mając nic ani przed sobą, ani na prawo, ani na lewo, prócz nieskończonych łanów uprawnych pól. Ścieżka biegła prostą linją pomiędzy zaoranemi zagonami i łąkami, nieznaczona na swej drodze ani jednym krzaczkiem, zdążająca wprost na folwark, który widniał już, jak na dłoni, a mimo to uciekał wciąż wdal, niknąć w szarej poświacie. I znów zapadło pomiędzy obojgiem milczenie. Nie otworzyli więcej ust, jak gdyby owładnięci uroczystą powagą okolicy, tak smutnej i razem tak urodzajnej.
Kiedy wreszcie stanęli na miejscu, wielkie czworokątne podwórze folwarczne, otoczone z trzech stron stajniami, oborami, owczarniami i stodołami, było opustoszone. Wnet jednak na progu kuchni ukazała się młoda kobieta, niskiego wzrostu, przystojna, choć z wyrazem twarzy nieco zuchwałym.
— Cóż to, Janie?... bez śniadania dzisiaj?
— Idę właśnie, pani Jakóbko.
Odkąd córka starego Cogneta, dróżnika z Rognes, Cognetka, jak ją nazywano, kiedy jeszcze, jako dziewczynka dwunastoletnia, zmywała statki na folwarku, została podniesiona do godności służącej — utrzymanki, kazała się despotycznie nazywać panią.
— A, to ty, Franko? — dodała. — Przychodzisz wedle buhaja?... Będziesz musiała zaczekać. Pastuch jest w Cloyes z panem Hourdequinem. Ale niezadługo wróci. Jużby powinien być.
I, widząc, że Jan decyduje się wreszcie wejść do kuchni, objęła go wpół, ocierając się o niego niby żartem i nie zwracając uwagi na to, że ją ktoś widzi, tak żądna była pieszczot poza temi jeszcze, jakiemi darzył ją pan.
Franka, pozostawiona sama, czekała cierpliwie, usiadłszy na kamiennej ławie przed wykopanem w ziemi gnojowiskiem, które zajmowało trzecią
Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/19
Ta strona została uwierzytelniona.