Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/194

Ta strona została uwierzytelniona.

w lesie!... Nie, nie! nie chcę waszej drogi! To nowe oszustwo! okradanie ludzi!
Widząc, że sprawa się psuje, pośpieszył mer naprawić złe.
— Wszystko to czcze gadaniny. Nie będziemy przecież zajmowali się prywatnemi sporami... Kierować nami powinno jedynie dobro ogólne, dobro gminy.
— A tak, rozumie się — potwierdził przezornie Delhomme. — Szosa odda wielkie usługi całej gminie... Tylko, że trzebaby wiedzieć... Prefekt powtarza ciągle: „Uchwalcie sumę, a potem zobaczymy, co rząd będzie mógł zrobić dla was“. A jeżeli rząd nic nie zrobi? Po co tracić czas na uchwalanie?
W tym momencie uważał Hourdequin za właściwe oznajmić wielką nowinę, którą trzymał w rezerwie.
— W tej materji, panowie, oznajmiam wam, że pan de Chédeville obowiązuje się wydostać od rządu subwencję na pokrycie połowy kosztów... Wiadomo panom przecież, że jest przyjacielem samego cesarza. Wystarczy, że szepnie mu o nas słówko przy deserze.
Nawet Lengaigne wstrząśnięty był tą wiadomością. Wszystkie twarze rozpromieniły się i rozanieliły, jak gdyby na widok Przenajświętszego Sakramentu. Ponowny wybór deputowanego zapewniony był na wszelki wypadek. Przyjaciel cesarza był tym właściwym kandydatem, jako człowiek, stojący u źródła stanowisk i pieniędzy, człowiek znany, szanowany, wpływowy, mający prawo kierować i reprezentować.
Za całą odpowiedź potrząsano tylko głowami. Takie rzeczy rozumieją się same przez się. Po co o nich gadać?
Hourdequin nie przestawał jednak niepokoić się milczeniem Gwoździa. Wstał, wyjrzał przez okno i, zobaczywszy polowego, kazał mu pójść po ojca Loiseau i sprowadzić go, żywego czy umarłego. Loiseau był to wielki, głuchy chłop, wuj Macquerona, który przeprowadził powołanie starego na członka rady, mimo że nie przychodził on nigdy na posiedzenia,