chadzali się po ulicy Wielkiej, pomiędzy dwoma szeregami sprzedawczyń jarzyn i owoców, które roztasowały się ze swoim towarem z obu stron jezdni. Jan, w jedwabnym kaszkiecie na głowie, miał na sobie długą niebieską bluzę, na czarnych sukiennych spodniach; dziewczęta ustrojone również odświętnie, miały na głowach ciasno opinające włosy, okrągłe czepeczki i jednakowe suknie: ciemny wełniany staniczek na popielato szarej spódniczce, okrytej szerokim, bawełnianym fartuchem w wąskie różowe prążki. Jan i Lizka nie ujęli się pod rękę: wszyscy troje szli gęsiego, przeciskając się z trudnością wśród tłoku. Służące i panie skupiały się dokoła przysiadłych na ziemi chłopek, z których każda, przybyła na targ z jednym koszem lub paroma, ustawiła je i otworzyła wprost na ulicy.
Poznali matkę Frimat, której ręce omdlały od ciężaru dwóch koszy czubato naładowanych zieleniną, fasolą, grochem, śliwkami, a nawet trzema żywemi królikami. Obok niej jakiś stary chłop wysypał na ulicę cały wóz kartofli, które sprzedawał na półćwiartki. Dwie kobiety, matka i córka, Noryna, znana z rozpustnego życia, rozłożyły na kulawym stole dorsze, sztokfisze, śledzie zwykłe i marynowane, wyjęte świeżo z beczułek i zatruwające powietrze ostrą swoją wonią. Ulica Wielka, zupełnie opustoszała w dni powszednie, pomimo pięknych sklepów, wspaniałej apteki, składów z naczyniami żelaznemi i mosiężnemi, a zwłaszcza magazynów nowości paryskich i bazaru Lambourdieura, nie wystarczała w soboty na pomieszczenie ciżby ludzkiej, tłoczącej się w sklepach, zajmującej zwartą ławą chodniki i jezdnie.
Lizka i Franusia, za któremi szedł Jan, przepchały się w ten sposób przez tłum aż do targu drobiem przy ulicy Beaudonnière. Okoliczne dwory i folwarki ponadsyłały obszerne kojce, w których piały koguty i rozlegało się kwakanie wystraszonych kaczek. Zabite i oskubane z pierza kuraki poukładane były w skrzy-
Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/200
Ta strona została uwierzytelniona.