Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/203

Ta strona została uwierzytelniona.

przeciwnie, po stronie przeciwległej, obstawionej karczmami: „Pod Świętym Jerzym“, „Pod Korzeniem“ i pod „Dobrym Żniwiarzem“ ziemia była uklepana, twarda, biała od pyłu, którego tumany wzbijały się w górę przy lada wietrze.
Lizka i Franka, za któremi szła reszta kompanji, z trudnością przepchały się do środka czworoboku, gdzie tłum skupił się najgęściej. Wśród masy bluz wszelkich odcieni niebieskiego koloru, od jaskrawego błękitu nowego płótna aż do bladej siności płótna, pranego dziesiątki razy, bieliły się okrągłe plamy czepeczków. Tu i owdzie lśnił się jedwab damskich parasolek. Pełno było śmiechu i ostrych okrzyków, które tonęły w ogólnym rozgwarze; od czasu do czasu wyrywało się głośniejsze rżenie koni i porykiwanie krów; to znów osioł ryknął przeciągle.
— Tędy — objaśniła Lizka, odwracając głowę.
W głębi placu stały konie, uwiązane do barjery powrozem, zarzuconym im na szyję i przez ogon. Gładka, lśniąca skóra drżała na nich ustawicznie. Na lewo krowy stały prawie luzem, trzymane jedynie na postronku przez sprzedających, którzy obracali je na wszystkie strony, aby lepiej je pokazać. Grupy ludzi zatrzymywały się i oglądały je. Nie było tutaj już słychać ani śmiechu, ani rozmów.
Wszystkie cztery kobiety stanęły odrazu w zachwycie przed biało-czerwoną krową, pochodzącą z dolnej Normandji, którą para małżeńska, mąż i żona, przyprowadzili na sprzedaż. Żona, smagła brunetka, z wyrazem zaciętego uporu na twarzy, stała na przedzie, trzymając krowę. On, z tyłu za nią, nieporuszony, zamknięty w sobie. Kobiety stały dobre pięć minut, bacznie, w skupieniu, przyglądając się krowie, nie zamieniając ani słowa, ani spojrzenia nawet; po chwili odeszły, stając w ten sam sposób przed inną, o dwadzieścia kroków dalej. Ta znów, olbrzymia, całkiem czarna, wystawiona była na sprzedaż przez młodą, ładną dziewczynę, dziecko nieledwie, trzymającą