stał. I one także zachowały się zupełnie obojętnie, zdając się zapominać o dwuletniej kłótni i rozłące. Matka tylko, której powiedziano o spotkaniu go na ulicy Grouaise, wpatrywała się w syna przenikliwie oczami, podkrążonemi czerwoną obwódką, jak gdyby usiłując odgadnąć, po co chodził do notarjusza, nie dało się to jednak wyczytać z jego twarzy. Ani ona, ani on nie otworzyli ust.
— Co to, Lizko? — zapytał — kupujesz krowę?.. Mówił mi o tem Jan... O, patrz, jest tu coś dla ciebie! najtęższa ze wszystkich na targu, bydlę jak się patrzy!
Mówiąc to, wskazał właśnie na biało-czerwoną krowę.
— Czterdzieści pistolów, dziękuję! — szepnęła Franusia.
— Czterdzieści pistolów dla ciebie, gapo — zażartował Kozioł, dając stryjecznej potężnego kuksa w bok.
Dziewczyna rozgniewała się i oddała mu szturchańca z wściekle mściwym wyrazem twarzy.
— Wynoś się, daj mi spokój. Nie lubię zadawać się z chłopami.
Rozśmieszyło go to jeszcze bardziej, zwrócił się więc do Lizki, nieco przybladłej i nagle spoważniałej.
— A ty? chcesz, żebym się do tego wtrącił? O co zakład, że dostanę ją za trzydzieści pistolów?... O sto susów?
— Dobrze... Jeżeli chcesz spróbować...
Róża i Fanny wyraziły zgodę skinieniem głowy, bowiem wiedziały, że chłopak zajadle umie się targować, że w handlu jest uparty, zuchwały, łgarz, oszust, że potrafi sprzedawać za cenę w trójnasób wyższą od rzeczywistej i kupować wszystko za grosze. Kobiety wysunęły go też naprzód wraz z Janem, same zaś cofnęły się wgłąb, ażeby nie wydawało się, że jest razem z niemi.
Ciżba rosła dokoła bydląt, grupy wieśniaków usuwały się z wystawionego na największe słońce środka
Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/205
Ta strona została uwierzytelniona.