placu i chroniły się w cień alej. Tłum krążył tu nieustannie, błękit bluz ciemniał w cieniu lip, ruchome plamy liści rzucały zielonawy odbłysk na ogorzałe twarze. Nikt zresztą nie kupował, ani jedno kupno nie przyszło jeszcze do skutku, mimo że targ otwarty już był przeszło od godziny. Namyślano się, macano grunt. Nagle, ponad głowami tłumu wzbił się w ciepłym wietrze tuman kurzu. Dwa konie, uwiązane obok siebie, stanęły dęba i zaczęły się gryźć, rżąc wściekle i bijąc kopytami o bruk, Ludzie wylękli się, kobiety uciekły, a chłopi usiłowali uspokoić rozszalałe zwierzęta klątwami i waleniem ich po grzbietach długiemi biczyskami, które trzaskały, niby ogień, buchający ze smolnych szczap. Na ziemię, na pustą przestrzeń, uwolnioną przez ludzi pod wpływem paniki, opuściła się staja gołębi, przebierających szybko łapkami i wydziobujących ziarnka owsa z gnoju.
— No, jakże tam, matko, ile chcecie za waszą krowinę? — zwrócił się Kozioł do wieśniaczki.
Ta, dostrzegłszy odrazu jego manewr, powtórzyła spokojnie:
— Czterdzieści pistolów.
Zrazu wziął tę odpowiedź za żart, zagadnął też drwiąco męża sprzedającej:
— To już chyba razem z waszą babą, kumie?
Wesoło tak przedrwiwając, bacznie jednak oglądał krowę zbliska, znajdując ją w sam raz na dobre, dojne bydlę, z suchą mordą, cienkiemi rogami i wielkiemi, wyłupionemi oczami, z grubym, poznaczonym uwypuklającemi się żyłami brzuchem, dość cienkiemi nogami i wązkim ogonem, osadzonym bardzo wysoko. Pochylił się i upewnił, czy wymiona są dostatecznie długie, a brodawki dość elastyczne, wystające i czy dostatecznie duże mają otwory, aby łatwo przepuszczać mleko. Dokonawszy tego przeglądu, oparł się jedną ręką o grzbiet bydlęcia i, machinalnie macając kości zadu, rozpoczął targ.
Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/206
Ta strona została uwierzytelniona.