Była wściekła, dygotała cała ze złości. On śmiał się na cały głos, proponując jej, że gotów wyspać się z nią na dodatek.
Lizka zbliżyła się pośpiesznie, odciągnęła chłopkę na bok i za pniem drzewa wręczyła jej trzysta franków. Franusia trzymała już krowę za postronek. Jan musiał jednak pchnąć bydlę od tyłu, bo nie chciało ruszyć z miejsca. Kobiety były na nogach już od dwóch godzin, ale Róża i Fanny czekały cierpliwie końca, nie okazując zmęczenia i nie mówiąc ani słowa. Kiedy wreszcie zaczęto zabierać się do odwrotu, obejrzano się za Kozłem, który znikł im z oczu. Wnet jednak znaleziono go, klepiącego poufale po brzuchu handlarza świń. Wycyganił swojego prosiaka za dwadzieścia franków i, przed zapłaceniem, odliczył już naprzód pieniądze w kieszeni, wyjął też akurat potrzebną sumę, licząc ją jeszcze raz w nawpółzamkniętej garści. Całą miał potem awanturę z wciśnięciem prosiaka na dno worka, który przyniósł pod bluzą. Zużyte płótno przedarło się, łapy zwierzęcia wylazły na zewnątrz, ryj także, ale Kozioł zarzucił sobie worek na plecy, zabierając kwiczące, zadyszane, ryczące w niebogłosy i wyrywające się z worka prosię.
— No, Lizko, a moje sto susów? — przypomniał. — Wygrałem je, co?
Dała mu je na żart, pewna, że ich nie weźmie. Ani się jednak zawahał i wsunął je odrazu do kieszeni. Wszyscy wolnym krokiem skierowali się ku oberży pod Dobrym Rolnikiem.
Targ skończył się. Srebro monet połyskiwało w słońcu, toczyło się z dźwiękiem po ladach oberży. W ostatniej chwili dobijano pospiesznie handlu. Na rogu placu Świętego Jerzego pozostało kilka tylko niesprzedanych sztuk bydła. Stopniowo odpłynęła fala ciżby w stronę ulicy Wielkiej, gdzie handlarki jarzyn opróżniały jezdnię, zabierając puste kosze. Nikogo i nic nie było już także na targu drobiem, po za garstkami słomy i pierza. Wozy i bryczki zaczęły
Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/210
Ta strona została uwierzytelniona.