Wyraz rozczulenia rozlał się na twarzach wszystkich trojga; bratali się z sobą, Jan zwłaszcza, bez zazdrości, sam zdziwiony, że prze do tego małżeństwa. Kazał przynieść kolejkę piwa, Kozioł bowiem zaklął, że, do djabła ciężkiego, wyschło mu w gardle. Z łokciami rozpartemi na stole, mając Lizkę, między sobą, gawędzili teraz o ostatnich deszczach, które bardzo zgniotły zboże.
W kawiarni, obok nich, Hjacynt siedząc przy stole z jakimś starym chłopem, pijanym niemniej od niego, wrzeszczał w niebogłosy. Wszyscy zresztą, noszący bluzy chłopskie, pijący, kurzący fajki, plujący w rdzawych oparach lamp, nie umieli rozmawiać inaczej, niż drąc się na całe gardło. Głos Hjacynta górował wszakże nad innemi, metaliczny, ogłuszający. Grał w djabła i, przy ostatniem wydaniu kart, wybuchła sprzeczka między nim i jego towarzyszem, który uparcie obstawał przy swojej wygranej. Jak się zdawało jednak, nie miał racji. Kłótnia zaogniała się. Hjacynt wściekły, zaczął drzeć się w taki sposób, że aż wtrącić się w to musiał gospodarz. Oburzony tem, wstał i zaczął krążyć od stołu do stołu i z zajadłością pijaka pokazywał swoje karty innym gościom. Zanudzał tem wszystkich. Zaczął znów krzyczeć i wrócił do starego, który widząc, że mu przyznają rację, obojętnie przyjmował obelgi i wymysły.
— Tchórzu! Piecuchu! Wyłaź z kąta, chcę się z tobą rozprawić!...
I, potem, usiadł nagle na krześle naprzeciwko tamtego i, uspokojony, rzekł:
— Wiesz, znam jedną grę... Możemy się założyć, chcesz?
Wyjął garść pięciofrankówek, od piętnastu do dwudziestu i ułożył je przed sobą w jeden stos.
— Widzisz to?... Ustaw tak samo.
Stary, zainteresowany sztuczką, wyciągnął swoją sakiewkę i bez jednego słowa ustawił taki sam stos.
Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/214
Ta strona została uwierzytelniona.