biście udziału w grze, zainteresował się nią, czyniąc sprawiedliwe uwagi.
O szóstej, kiedy wszystko było gotowe, trzeba było jeszcze czekać na Jakóbkę. Kobiety pospuszczały spódnice, które popodpinały szpilkami, aby nie zabrukać ich przy kominie. Lizka była na niebiesko, Franusia na różowo, w sukniach z jedwabiu bardzo sztywnego, wyszłego już z mody, który Lambourdieu sprzedał im po cenie, dwukrotnie przewyższającej jego wartość, wmawiając w nie, że to ostatnia moda paryska. Matka Fouanowa wyciągnęła swoją suknię fjoletową popelinową, którą obnaszała od czterdziestu już lat po wszystkich weselach we wsi i w okolicy, a Fanny, ustrojona na zielono, pobrzękiwała wszystkiemi swojemi świecidłami: łańcuchem przy zegarku, broszką, pierścieniami i kolczykami. Co chwilę inna z kobiet wychodziła na drogę, biegła aż na róg kościoła, aby zobaczyć, czy nie widać jeszcze gospodyni z folwarku. Pieczyste przypalało się, zupa, którą rozlano przedwcześnie, stygła na talerzach. Wreszcie rozległ się okrzyk:
— Jest! Jest!
Zajechał kabrjolet. Jakóbka zeskoczyła z niego lekko na ziemię. Wyglądała prześlicznie. Dobry gust podszepnął ładnej dziewczynie ubranie się skromnie w biały perkalik w pąsowe grochy; na obnażonej szyi nie miała ani jednego świecidła, żadnych klejnotów, prócz pary brylantowych kolczyków w uszach, które podarował jej Hourdequin, rewolucjonizując tem wszystkie okoliczne fermerki. Zdziwiono się jednak, że nie odesłała parobka, który ją przywiózł, mimo że, z pomocą obecnych mężczyzn, umieścił kabrjolet i konia pod dachem. Był to chłop, imieniem Tron, olbrzym o białej skórze, rudy, z twarzą dziecka. Pochodził z Perche: w Borderie był dopiero od paru tygodni, jako parobek stajenny.
— Tron zostanie — rzuciła wesoło. — Odwiezie mnie z powrotem.
Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/224
Ta strona została uwierzytelniona.