Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/226

Ta strona została uwierzytelniona.

żeby nie tracić czasu przy odkorkowywaniu i zakorkowywaniu butelek, odszpuntował poprostu beczułkę; że jednak nie zostawiano mu ani chwili czasu na jedzenie, musiał go Jan zastąpić przy napełnianiu litrowych szklanic.
Delhomme, wygodnie rozparty, oświadczył zwykłym swym tonem mędrca, że trzeba zalewać potrawy, jeżeli się nie chce pęknąć. Wniesienie tortu, wielkiego jak młyńskie koło, wzbudziło ogólny zachwyt i pobożne skupienie na widok skomplikowanych, olśniewających jego ozdób. Pan Karol posunął uprzejmość aż do zaklęcia się słowem honoru, że nigdy, w całem Chartres, nie widział piękniejszego. Ojciec Fouan, podniecony, zdobył się na inne porównanie.
— A żeby tak przylepić sobie taki kawał na zadek? wyleczyłoby to chyba wszystkie popękania?!
Cały stół wił się ze śmiechu, szczególnie Jakóbka, która śmiała się aż do łez. Bełkotała, chcąc dodać coś jeszcze, ale słowa więzły jej w gardle wśród śmiechu.
Państwo młodzi umieszczeni byli naprzeciwko siebie. Kozioł pomiędzy matką swoją i Starszą, a Lizka pomiędzy stryjem Fouanem a panem Karolem; inni goście usadowili się, jak chcieli. Jakóbka obok Trona, który nie spuszczał z niej łagodnych swoich oczu bez wyrazu; Jana przedzielał od Franusi tylko mały Juliś, nad którym oboje przyrzekli czuwać. Po torcie wystąpiły jednak u malca gwałtowne objawy przejedzenia i panna młoda musiała pójść położyć dziecko.
Po jej wyjściu Jan i Franusia jedli, siedząc obok siebie. Franusia była jednak w ciągłym ruchu, pąsowa od wielkiego ognia na kominie, przemęczona do niemożliwości, a mimo to mocno podniecona. Jan, usłużny, chciał ją wyręczyć, ale umykała i jemu i Kozłowi, niesfornemu, jak zwykle w chwilach rozczulenia. Przystawiał się on do niej już od początku wie-