w kieszenie: — Możemy żyć, jak panowie, kiedy Pan Bóg sam za nas pracuje... A! do pioruna! milej jest siedzieć cały dzień z założonemi rękami, niż harować po próżnicy od świtu do nocy...
Deszcz padał wciąż miarowy, powolny, łagodny, bez końca. Zdawało mu się, że słyszy przez otwarte okno, jak wyschła, spragniona, pozbawiona rzek i źródeł ziemia Beaucji chłonie tę wodę, wypija ją. Jeden wielki szmer, jedno przelewanie się przez gardło wszechświata, jedno rozkoszne wchłanianie w siebie zbawczej wilgoci. Wszystko odżywało i zazieleniało się na nowo w strumieniach tej ulewy. Zboża krzepły, odmłodzone, wyprężone, jędrne, wznoszące do góry swoje kłosy, nabrzmiałe, rozrosłe, pękające od nadmiaru ziarna. A i on sam, na podobieństwo ziemi i zboża, wpijał w siebie tę wodę, chłonął ją wszystkiemi porami, rozprostowany, odświeżony, uleczony... Co chwilę wracał do okna, wołając:
— Patrzcie! patrzcie!... To pięciofrankówki padają wprost z nieba.
Nagle, usłyszał za sobą otwierające się drzwi, odwrócił się i ze zdziwieniem ujrzał na progu starego Fouana.
— A!... ojciec!... Cóż to? wraca ojciec z polowania na żaby?
Stary, uporawszy się z wielkim niebieskim parasolem, wszedł, pozostawiając saboty swoje na progu.
— Pyszne podlewanie! Pyszne podlewanie! — rzekł. — Potrzebne było.
Od roku, odkąd rozdział został ostatecznie dokonany, podpisany i wciągnięty w księgi, nie robił nic innego, jeno wciąż chodził oglądać dawne swoje pola. Spotykano go, kręcącego się nieustannie wśród nich, interesującego się ich stanem, rozradowanego, lub zgnębionego, zależnie od zapowiadania się zbiorów, wściekającego się na dzieci, że to już nie to,
Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/240
Ta strona została uwierzytelniona.