co było, że to ich wina, jeżeli gospodarstwo nie idzie jak trzeba. Deszcz rozweselił i jego także.
— Zaszliście zatem po drodze zobaczyć się z nami, ojcze?
Franusia, milcząca dotychczas, zbliżyła się i oświadczyła ostro:
— Nie, to ja prosiłam stryja, żeby przyszedł.
Lizka, zajęta przy stole łuskaniem grochu, przerwała robotę i stanęła w pozie wyczekującej z zastygłą nagle twarzą. Kozioł, który w pierwszej chwili zacisnął pięście, przybrał znów żartobliwą minę, postanowiwszy nie dać się unieść gniewem.
— Tak — zwolna wyjaśniać zaczął stary — mała przyszła pogadać ze mną wczoraj... Widzicie, że dobrze radziłem, żeby ułożyć wszystko odrazu. Każdemu, co jest jego, bez kłótni, bez swarów... A teraz, trzeba raz wreszcie z tem skończyć. To chyba przecież jej prawo wiedzieć, co się jej należy? Nagannie byłoby z mojej strony... Umówmy się zatem, którego dnia pójdziemy wszyscy razem do kancelarji pana Baillehache’a.
Lizka niezdolna była powstrzymać się.
— Szkoda, że nam nie przysyła na łeb żandarmów. Okradamy ją, czy co u licha?... Cóż to? Czy opowiadam może ludziom, że zrobiła się z niej istna zafajdana pała, że niewiadome, z jakiego końca się jej tknąć?
Franusia szykowała się odpowiedzieć siostrze tym samym tonem, ale Kozioł, ująwszy ją z tyłu wpół, jakby dla żartu, zawołał:
— Et, głupstwa, i tyle!... Kto się czubi, ten się lubi! — prawdę mówię? Ładnieby to było, żeby się siostry nie miały godzić z sobą!
Młoda dziewczyna wyrwała mu się gwałtownie i kłótnia już miała rozpętać się na nowo, gdy, nagle, rozległ się radosny okrzyk na widok otwierających się drzwi.
Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/241
Ta strona została uwierzytelniona.