chcecie, więcej warta jednak ta woda, co pada...
Spójrzcie tylko... pada wciąż, nie ustaje padać! Złoto z nieba!
I wszyscy razem, stłoczeni przy oknie, rozpromienieni, w zbożnym zachwycie przyglądali się cienkim strumykom ciepłego deszczu, spadającym miarowo, powolnie, bez końca, jak gdyby w kroplach tej wody dobroczynnej widzieli pyszny rozrost zieleniejących zbóż.
Pewnego dnia tego lata stara Fouanowa, która miewała napady osłabienia i której nogi odmawiały posłuszeństwa, sprowadziła sobie cioteczną wnuczkę, Palmirę, do szorowania domu. Fouan poszedł swoim zwyczajem włóczyć się po polach, a podczas kiedy biedaczka, cała przesiąknięta wodą, stojąc na kolanach, tarła podłogi, ile miała sił, staruszka śledziła krok za krokiem jej robotę, przyczem obie przeżuwały po raz niewiadomo który dawne historje.
Nasampierw mowa była o nieszczęściu Palmiry, nad którą brat jej, Hilarjon, znęcał się teraz okrutnie. Tak, ten kaleka, tępak, stawał się zupełnie złym, a ponieważ nie znał siły swoich pięści, zdolnych zmiażdżyć kamienie, była w ciągłym strachu, ilekroć zabierał się do bicia jej, że zabije ją na miejscu. Nie pozwalała jednak, żeby ktokolwiek mięszał się do tego i tkliwość jej dla brata tak była bezgraniczna, że wyrzucała ludzi, którzy przychodzili go uśmierzać. Przed tygodniem narobił takiego rwetesu, że całe Rognes wciąż jeszcze o tem mówiło; tak straszliwa wybuchła miedzy niemi bójka, że przybiegli sąsiedzi i zastali go robiącego świństwa z rodzoną siostrą.
— Powiedz, moja kochana — zapytała Róża, chcąc wydostać z niej zwierzenia, — chciał cię zniewolić ten potwór? Palmira, zgięta we dwoje w swo-