nie zda na nic... Dawajcie dwadzieścia i będzie koniec. Kiedy już wreszcie miał w garści cztery stosusowe sztuki, zabawił wszystkich opowiedzeniem figla, jaki wypłatał staremu Bécu: fałszywe więcierze, założone w zagrodzonej części Aigry w ten sposób, że polowy, chcąc je wyciągnąć, zwalił się w wodę. Poszedł wreszcie, kazawszy sobie przedtem jeszcze dać szklankę wina Delhomme’owskiego, przyczem naurągał szwagrowi, nazywając go parszywą bestją, że śmiał dać ojcu podobną truciznę.
— Gadajcie, co chcecie, ale chłopak daje się lubić — rzekła matka, kiedy zamknęły się za nim drzwi.
Ciotka Starsza wstała i złożyła robotę, szykując się do wyjścia. Spojrzała ostro na bratowę, potem na brata i wyszła, krzyknąwszy im na odchodnem w długo powściąganym gniewie:
— Ani susa, durnie zatracone! nie przychodźcie do mnie ani po jednego susa, nigdy, słyszycie? nigdy!
Wyszedłszy od nich, spotkała Kozła, który wracał od Macqueron’a, gdzie ze zdziwieniem zobaczył wchodzącego z wesołą miną brata, pobrzękującego srebrnemi pieniędzmi. Coś już zaczął przewąchiwać.
— Tak, tak, ten kajdaniarz zabrał twoje pieniądze — rzekła Starsza. — Dobrze sobie za twoje srebrniki przepłucze gardło i jeszcze będzie podrwiwał z ciebie!
Kozioł, wściekły z gniewu, walnął obiema pięściami we drzwi Fouanów. Byłby je chyba wywalił, gdyby mu zaraz nie otworzono. Oboje starzy kładli się już spać, matka zdjęła czepek i suknię i była już tylko w spódnicy, a kosmyki siwych włosów opadały jej luźno na skronie. Kiedy zdecydowali się otworzyć mu, rzucił się na nich, wrzeszcząc zdławionym głosem:
— Moje pieniądze! moje pieniądze!
Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/254
Ta strona została uwierzytelniona.