w agonji, wziął Fouana na stronę i prosił go, jak o grzeczność, żeby mu pozwolił wypisać zaraz, nie czekając, akt zejścia i pozwolenie na pochówek. Zaoszczędzi mu to fatygi; zawsze tak robi, o ile idzie o odległe wioski. Ale staruszka męczyła się jeszcze przez trzydzieści sześć godzin. Na zapytania, co jej jest, odpowiedział doktór, że to starość i przepracowanie, że niema rady i że trzeba umrzeć, jak organizm odmawia posłuszeństwa. Ale w Rognes znano całą historję i wszyscy mówili, że krew zalała biedaczkę. Na pogrzebie dużo było ludzi; Kozioł i reszta rodziny zachowywali się bardzo poprawnie.
A kiedy zasypano na cmentarzu mogiłę, stary Fouan wrócił sam do domu, w którym przeżyli i przecierpieli razem pół wieku. Nie siadając, zjadł kromkę chleba z serem. Potem obszedł puste budynki i ogród, nie wiedząc, czem zabić swój smutek. Nie miał już nic do roboty, wyszedł więc w pole, na swoje dawne grunty, zobaczyć, czy zboże już wschodzi.
Rok cały przeżył w ten sposób Fouan, milczący w opustoszałym domu. Wciąż był na nogach, wychodził, wracał, nic nie robiąc, a ręce coraz bardziej mu się trzęsły. Godzinami wystawał przed spróchniałemi korytami obory, potem znów szedł przed drzwi pustej stodoły, jak gdyby przygwożdżony głęboką zadumą. Zajmował się trochę ogrodem, słabł wszakże i giął się coraz więcej ku ziemi, która zdawała się przyzywać go do siebie. Dwa razy już trzeba było podnosić go, upadł bowiem, zarywszy się nosem w grzędę sałaty.
Od owych dwudziestu franków, danych Chrystusowi, jedynie już Delhomme wypłacał mu rentę; Kozioł uparł się, że nie będzie dawał ani szeląga, oświadczając, że woli być zapozwany przed sąd, aniżeli widzieć, jak jego pieniądze przechodzą do kieszeni tej