Flądra, nie odpowiadając ani słowa, przywykła do takiego pościgu, umykała, skacząc przez rowy i płoty jak koza. Zwykła taktyka jej ojca polegała na zapędzeniu jej do domu, gdzie ją zamykał i po swojemu się z nią rozprawiał. Usiłowała też umknąć dalej w pole, mając nadzieję, że ojca zmęczy wreszcie ta pogoń. Tym razem byłoby jej się to udało dzięki szczęśliwemu trafowi. Od paru chwil pan Karol z Elodją, której chciał pokazać budy jarmarczne, stali, zatrzymani dziwnem widowiskiem w pośrodku gościńca. Dostrzegli wszystko, mała otwierała szeroko zdumione, niewinne oczy, on pąsowy był ze wstydu, trzęsący się z cnotliwego oburzenia. Co najgorsze, ta bezwstydna Flądra, poznawszy go, chciała schronić się pod jego opiekę. Odepchnął ją, ale bat był tuż nad jej głową i, chcąc go uniknąć, schowała się za wuja i cioteczną siostrę, podczas kiedy ojciec przekleństwami i karczennemi wyzwiskami piętnował jej sprawowanie się, biegając dokoła i wywijając batem na oślep, z całych sił. Pan Karol, uwięziony w tem potwornem kole, osłupiały, przerażony, mógł zaledwie schować głowę Elodji pod swój surdut. Stracił do tego stopnia głowę, że zaczął sam ordynarnie wymyślać.
— Puści-ż że ty nas nareszcie, łajdaczko! Licho mnie skarało z tą zapowietrzoną rodziną w tym żywym burdelu!
Odtrącona Flądra poczuła, że wszystko przepadło. Cięcie bata, które ją spaliło ogniem aż pod same pachy, zawirowało nią jak bąkiem; drugi, następny cios obalił ją na ziemię i wyrwał jej pęk włosów. Teraz biegła wprost do domu zaganiana walącemi się na nią razami, rada już jaknajprędzej się tam dostać. Przedzierała się przez zarośla, przeskakiwała przez rowy, przemknęła przez środek winnicy, bez obawy nadziania się na którą z tyczek. Ale drobne jej nóżki nie mogły nadążyć, bat śmigał po jej plecach, po drgających z bólu i z niedawnej rozkoszy po-
Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/263
Ta strona została uwierzytelniona.