— Ładnie pilnujesz porządku w twoim obchodzie!... Wiesz, gdzie znalazłem twojego Delfina?
— Gdzie?
— Na mojej córce... Napiszę do prefekta, żeby cię przepędził, świnio jedna!
Bécu nie pozostał dłużny.
— Twoja córka!... Tyle jej się widzi!... zawsze z zadartemi nogami!... To ona sprowadziła mi chłopaka na złą drogę. Do kroćset piorunów, zobaczysz, że ją każę zaaresztować!
— Sprobój tylko, zbóju!
Obydwaj ojcowie przypadli do siebie z wściekłością. Nagle, ostygli obydwaj, gniew ich rozwiał się odrazu.
— Trzeba wyjaśnić tę sprawę, wejdźmy na szklaneczkę, rzekł Hjacynt.
— Nie mam grosza przy duszy — mruknął Bécu. Wówczas towarzysz, z miną rozweseloną, wyjął pierwszą stususówkę podrzucił ją w górę i wcisnął sobie w oczodół.
— No i co? Spuśćmy ją, koleżko!... Dalej, stary flaku! — Dzisiaj moja kolej, i tak dosyć za mnie płacisz!
Weszli do Lengaigne’a, śmiejąc się z ukontentowania, przyjaźnie klepiąc się wzajem po brzuchach. Lengaigne wpadł w tym roku na dobry pomysł: ponieważ przedsiębiorca jarmarczny nie urządził tancbudy, zniechęcony stratami, jakie poniósł w roku zeszłym, właściciel szynkowni urządził salę do tańca w przylegającej do sklepu stodole, której główne wrota otwierały się z gościńca. Przebił nawet dzielącą je ścianę, tak że obie sale łączyły się teraz bezpośrednio. Pomysł ten przyciągnął do niego całą wiejską klijentelę. Jego rywal, Macqueron, wściekał się z zazdrości, bo teraz wszyscy szli do Lengaigne’a a u niego było pusto.
— Dawajcie nam tu dwa litry, po litrze na gębę! — wrzasnął fundujący.
Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/265
Ta strona została uwierzytelniona.