się śliną, śmiejąc się i wrzeszcząc na całe gardło, że ladacznica da sobie radę z jednym i z drugim.
Wybiła dziesiąta, zaczęły się tańce. Przez otwarte drzwi widać było płonące cztery lampjony, przytwierdzone na drutach do belki pułapu. Kowal Gwóźdź, usadowił się już ze swoim puzonem, a także siostrzeniec powroźnika z Bazoches-le-Doyen, skrzypek. Wejście było bezpłatne, płacono tylko po dwa susy za każdy taniec. Ubita ziemia stodoły świeżo była polana dla uniknięcia kurzu. Z chwilą, gdy instrumenty milkły, słychać było ze dworu suchy, regularny trzask strzelania do celu. Gościniec, tonący zazwyczaj w ciemnościach, płonął w światłach reflektorów, oświetlających dwie inne budy jarmarczne, jedną z zabawkami dla dzieci, połyskującą papierowemi złoceniami i drugą, kręglarnię, ozdobioną lustrami i obciągniętą czerwonem płótnem, jak kaplica.
— O, moja córeczka! — zawołał Hjacynt ze zwilgłemi oczami.
Flądra przyszła na tańce w towarzystwie Nénesse’a i Delfina, a ojca nie zdawał się wcale dziwić jej widok, mimo że ją zamknął w domu. Prócz, wpiętej we włosy, jaskrawo-czerwonej kokardy miała na szyi gruby sznur fałszywych korali, wielkich pereł z wosku, krwawiących się na smagłej jej skórze.
Wszyscy troje zresztą zmęczeni byli łażeniem od jednej budy jarmacznej do drugiej, opchani słodyczami do mdłości. Delfin przyszedł w bluzie, z gołą głową, rozczochraną jak u dzikusa; źle się czuł w zamkniętej przestrzeni, przyzwyczajony do ciągłego przebywania na zewnątrz. Nénesse, mający już zachcianki miejscowego eleganta, miał na sobie garnitur, kupiony gotowy w kramie Lambourdieu, opięty, tandetnie uszyty, z lichego materjału, sprzedawany hurtem na przedmieściach Paryża; na głowie, żeby zaznaczyć swoją pogardę dla wsi, nosił miejski melonik, równie tandetny, jak reszta stroju.
Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/268
Ta strona została uwierzytelniona.