wiając zaproszenia, aby usiadł: nie chciał przyjąć od nich poczęstunku.
— Cóż to? Lizka i Franusia nie przyszły? — zdecydował się wreszcie zapytać Jan, któremu głos drżał przy tem pytaniu.
Kozioł spojrzał na niego przenikliwie małemi, bystremi oczyma.
— Franusia już śpi. To zdrowiej dla dzieci.
W tej chwili przerwała ich rozmowę scena, jaka rozegrała się tuż przy nich, żywo ich zaciekawiając. Hjacynt poszedł na udry z Florą. Kazał sobie podać litr rumu, żeby zrobić poncz, ale spotkał się z odmową.
— Nie, ani kropelki więcej, dosyć jużeście uchlani.
— Co?... co takiego?... Cóż ty sobie myślisz, sekutnico jedna, że ci nie zapłacę? O, wa, mogę kupić, jak zechcę, całą twoją budę!.. Utrę tylko nos i będę miał pieniędzy, ile potrza!... O, patrz! zobacz!
Schował w garści czwartą sztukę stususową, ścisnął nos dwoma palcami, dmuchnął mocno i udał, że wyciąga z nozdrzy monetę, którą podniósł wysoko w górę, jak monstrancję.
— Widzicie, co mi wychodzi z nosa, jak mam katar? Okrzyk zachwytu wstrząsnął murami. Flora, pobita już doreszty, przyniosła żądany litr rumu i cukier. Potrzebna była jeszcze waza. Sztukmistrz Hjacynt trzymał na uwięzi uwagę całej sali, mieszając napój i trzymając przy tem wysoko podniesione łokcie, a zaczerwienioną, rozpaloną jego twarz oświetlały płomienie, rozgrzewające nadmiernie atmosferę szynkowni, owiewające obłokiem mgły lampy i fajki. Ale Kozioł, doprowadzony do pasji widokiem pieniędzy, nie wytrzymał:
— Świnio przebrzydła, nie wstyd ci przepijać pieniądze, ukradzione ojcu?
Starszy brat roześmiał się szyderczo:
Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/272
Ta strona została uwierzytelniona.