tarów ziemi, parobka i trzech krów. Po krótkiej rozmowie pożegnał ich i wrócił do swojego gabinetu.
Dependenci, nie podnosząc głów, skrzypieli jeszcze zawzięciej po papierze, i znów oboje Delhomme’owie zastygli w nieruchomem oczekiwaniu. Szczęściarka była z tej Fanny. Udało jej się złapać uczciwego, bogatego kochanka, który ożenił się z nią, chociaż nie zaszła nawet w ciążę i, prócz nadziei zyskania od ojca Fouana trzech hektarów ziemi, nie posiadała nic zgoła. Mąż jej nie żałował zresztą tego, co zrobił: nie mógłby znaleźć zabiegliwszej ani skrzętniejszej gospodyni, słuchał też jej we wszystkiem, gdyż sam miał umysł ciasny, ograniczony, ale tak był przy tem równy i prawy, że często wybierano go w Rognes na arbitra.
Wtem mały dependencik, wyglądający oknem na ulicę, zasłonił twarz ręką, aby zdławić uśmiech, i szepnął do brzuchatego, starego, bardzo brudnego swojego sąsiada:
— O! Idzie Chrystus! Chrystus! — Fanny szybko pochyliła się do ucha męża.
— Pozostaw mnie całą rzecz... Kocham bardzo tatę i mamę, ale nie chcę, żeby nas okradali. Pamiętaj, że musimy strzec się tych gałganów: Kozła i Hiacynta.
Mówiła o obu swoich braciach, dostrzegła bowiem przez okno wchodzącego do domu starszego, Hiacynta, którego cała okolica znała z przezwiska: Jezus Chrystus. Był to nygus i opój, który, po powrocie z wojska po odbytej kampanji w Afryce, wałęsał się bezczynnie, nie chciał zabrać się do żadnej stałej pracy i żył z kłusownictwa i z rabunku, jak gdyby ściągał wciąż jeszcze okup z drżącego przed nim ze strachu plemienia Beduinów.
Do kancelarji wszedł wielki dryblas, w pełni muskularnej siły swoich lat czterdziestu, z wijącemi się w loki włosami, zaostrzoną w szpic, długą i niestarannie utrzymaną brodą, z twarzą Chrystusa, ale
Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/28
Ta strona została uwierzytelniona.