łą siłą żar słońca. Zdawało się nieledwie, że one same płoną ogniem, widzialnym w powietrzu, rozedrganem promieniami słońca. Nigdzie ani źdźbła świeżości drzew, nic, tylko krótkie cienie ludzi, pochylonych ku ziemi. Od rana, pod tym żywym ogniem, lecącem z nieba, Jan, cały mokry od potu, wyładowywał wóz, bez słowa, rzucając tylko za każdym nawrotem krótkie spojrzenie na pole, gdzie, za koszącym Kozłem, Franusia, zgarbiona we dwoje, zbierała kłosy.
Kozioł musiał nająć do pomocy Palmirę. Franusia nie wystarczała, a na Lizę, będącą w ósmym miesiącu, nie mógł wcale liczyć. Ciąża jej wściekała go. — A taki był ostrożny! Skąd się tam wziął u licha ten bachor? Szorstko wymawiał żonie, że zrobiła mu to na złość, naumyślnie, i całemi dniami jęczał i wyrzekał jak gdyby obcy jakiś biedak — włóczęga roztasował się w jego domu i objadał go ze wszystkiego. Osiem miesięcy już trwała ta ciąża, a wciąż jeszcze nie mógł patrzeć na gruby brzuch żony, żeby jej nie wymyślać: — Djabli nadali z taką robotą. Głupia gęś! zmarnuje wszystko, całą jego pracę! — Z rana przyszła na pole zbierać kłosy, odpędził ją jednak, wściekły na jej ociężałą niezdarność. Niech lepiej przyniesie im podwieczerz na czwartą.
— Psiakrew! — zaklął Kozioł, który uparł się skończyć oznaczoną część pola — grzbiet mam całkiem spieczony, a język wysechł mi na wiór. — Wyprostował się, odziany tylko w koszulę i w płócienne portki, na bosych nogach miał grube buty, rozchełstana koszula nawpół wyłaziła mu z portek, odsłaniając aż do pępka oblepione potem włosy na piersi.
— Pić, pić, gardło mi całkiem wyschło!
Wyjął z za pazuchy ukryty tam litr cydru. Przełknąwszy dwa łyki letniego napoju, pomyślał o małej.
— Chce ci się pić?
— Tak.
Franusia przytknęła flaszkę do ust i ciągnęła z niej długo, bez wstrętu. Kozioł patrzył na nią, prze-
Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/281
Ta strona została uwierzytelniona.