Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/283

Ta strona została uwierzytelniona.

czaj pozostawiano ją mężczyznom, wyczerpywała też ją ona do reszty, miażdżyła wątłą jej pierś nieustannem nakładaniem na nią nadmiernego ciężaru i wykręcała ramiona, obejmujące takie masy i ciągnące z całych sił przewiązania. Przyniosła sobie z rana butelkę i co godzinę szła napełniać ją w sąsiedniej kałuży spleśniałą, cuchnącą wodą, którą piła łapczywie, bez względu na biegunkę, dokuczającą jej od nastania upałów i nadwątlającą bardziej jeszcze jej wyniszczony nadmiarem pracy organizm. Błękit nieba zbladł, rozprażony do białości; promienie słońca paliły zarzewiem. Nastała najcięższa, najbardziej znojna pora popołudniowego odpoczynku. Delhomme i jego gromada, dotychczas zajęci w pobliżu układaniem snopów w sterty, po cztery od dołu i po jednej u góry w rodzaju dachu, znikli, ułożywszy się w jakiemś wgłębieniu gruntu. Przez chwilę jeszcze widać było stojącego starego Fouana, który od dwóch tygodni, po sprzedaniu domu, zamieszkał u zięcia; i on jednakże rozciągnąć się widać musiał na ziemi, bo znikł już z oczu. Na opustoszałym widnokręgu, na tle rozprażonych ściernisk, widać było jedynie zdaleka suchą sylwetką Starszej, badawczo oglądającej wysoki stóg, który ludzie jej zaczęli ustawiać w pośród nawpół rozsypanego szeregu małych stert. Stojąc tak, wyprostowana, bez jednej kropli potu na czole, groźna, oburzona na wszystkich tych śpiących ludzi, wydawała się drzewem stwardniałem i zasuszonem z biegiem lat, nie obawiającem się już niczego, nawet palących promieni słońca.
— Do djabła! skóra trzeszczy na mnie z gorąca — syknął Kozioł. I, zwracając się do Franusi, dodał:
— Połóżmy się spać. Chcesz?
Poszukał okiem kawałka cienia, ale go nie znalazł. Słońce waliło wprost, bez osłony, na wszystko dokoła; nie było krzaczka nawet, gdzie można byłoby schronić się przed niem. Wreszcie zauważył, że