ki sposób zobaczyć ją znów? Gdzie wziąć ją w swoje objęcia jutro, pojutrze, w dni następne, ciągle? Jakiś szelest przejął go dreszczem: to Perszeronka, zbieraczka, przyszła do niego, zdziwiona, że nie pociągnął jej za nogi, jak nocy ubiegłej. W pierwszej chwili odtrącił ją, potem zdusił w uścisku, myślą wszakże był z tamtą, którą byłby tak samo zdławił, ściskając jej ciało, doprowadzając ją do omdlenia nieledwie. W tej samej porze Franusia, zbudzona nagle, wstała i otworzyła okienko w dachu nad swoją izdebką, żeby zaczerpnąć tchu. Śniła jej się jakaś bijatyka, jakieś ujadanie psów, dobijających się do drzwi na dole. Jak tylko odświeżyła się trochę dopływem powietrza, obległa ją znów myśl o dwóch mężczyznach: jednym, który chciał ją wziąć i drugim, który ją posiadł. Nie rozważała tej sprawy, tylko widziała obraz jej wciąż przed sobą, nie formułując żadnego o niej sądu, nie decydując się na nic. Nastawiła wszelako uszu: To nie sen jednak? Pirs jakiś wył w oddali, nad brzegiem Aigry. Po chwili przypomniała sobie: to Hilarjon do zmierzchu dnia wył tak przy trupie Palmiry. Próbowano go odpędzić, ale uczepiał się ciała, wpijał zęby w tych, którzy chcieli go odciągnąć, nie chciał wypuścić z objęć śmiertelnych szczątków istoty, która była mu siostrą, żoną, wszystkiem. Wył bez końca i wycie jego wypełniało nocną ciszę.
Franusia, cała drżąca, wsłuchiwała się długo w bolesną, zwierzęcą jego skargę.
— Żeby tylko Łaciata nie ocieliła się w tym samym czasie, kiedy i ja zlegnę — powtarzała Liza co rano.
Taszcząc swój olbrzymi brzuch, stawała w oborze i przyglądała się z niepokojem krowie, której