Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/300

Ta strona została uwierzytelniona.

taka sama, ostatecznie, jak inne, chociaż zanadto nieco się wydłużała i była zbyt pękata. Od dziewiątej wszakże proces porodowy zatrzymał się znów, butelka wisiała niezmieniona, potworna, wstrząsana perjodycznie występującemi, konwulsyjnemi drgawkami biednego bydlęcia, którego stan pogarszał się z minuty na minutę.
Kozioł, po powrocie z pola na śniadanie, przeląkł się i wspomniał o pójściu po weterynarza, dygocąc zarazem na myśl o pieniądzach, jakie będzie to kosztowało.
— Weterynarz! — zawołała z przekąsem matka Frimat, — po to może, żeby ją dobił?... Nie, nie, przedziurawię butelkę i wydostanę sama waszego cielaka!
— Ale — wtrąciła Franusia, — pan Patoir zakazuje przedziurawiać. Mówi, że ta woda, co jest w niej, pomaga krowie.
Matka Frimat pogardliwie wzruszyła ramionami.
— Osioł, ten cały wasz Patoir! — I jednem chlaśnięciem nożyczkami przedziurawiła worek. — Wody chlusnęły jak z otwartej śluzy, wszyscy odsunęli się, nie zdążyli jednak i ochlapani zostali od góry do dołu. Przez chwilę zdawało się, że Łaciata oddycha swobodniej i stara kobieta tryumfowała już. Nasmarowała masłem prawą swoją rękę i wprowadziła ją, starając się rozpoznać położenie cielęcia i manipulując ręką wewnątrz bez pośpiechu. Lizka i Franusia śledziły ten zabieg, mrugając powiekami z niepokoju. Kozioł nawet, który nie poszedł po raz drugi w pole, czekał nieruchomy, powstrzymując oddech.
— Czuję nogi — szepnęła — ale głowy niema tam, gdzie trzeba. Niedobrze, jak niema głowy...
Musiała wyciągnąć rękę z powrotem. Łaciata, wstrząsana gwałtownemi skurczami, napierała tak