czoną u mechanika z Chateaudun, wynajmującego ją okolicznym właścicielom od Bonneval do Cloyes. Na wozie, zaprzężonym w dwa konie, zwoził chłopak snopy z okolicznych stogów, a potem zabierał ziarno na folwark, a maszyna, sapiąc od rana do wieczora i rozsypując w blasku słońca obłok złotej kurzawy, zapełniała okolicę głośnym, miarowym klekotem.
Jan, chory z tęsknoty, łamał sobie głowę nad sposobem ponownego zejścia się z Franusią. Miesiąc już minął od dnia, kiedy posiadł ją na tem samem właśnie polu pszenicznem, a wciąż od tego czasu wymykała mu się, nie mając odwagi. Stracił już prawie nadzieję, żeby mu się kiedykolwiek jeszcze udało. Żądza jego wciąż się potęgowała, opanowując go niepokonaną namiętnością. Kierując końmi, zadawał sobie jednocześnie pytanie, dlaczego nie miałby iść wprost do Kozłów oświadczyć się o dziewczynę. Nie nastąpiło przecież między nim a niemi otwarte i stanowcze zerwanie. Witał ich zawsze zdaleka, przechodząc, albo przejeżdżając obok nich, to też z chwilą, gdy myśl o małżeństwie powstała w jego głowie, jako jedyny sposób ponownego zdobycia Franusi, wmówił w siebie, że jest to jego obowiązek i że byłby nieuczciwy, gdyby się z nią nie ożenił.
Jednakże, następnego rana, kiedy wrócił do swojej maszyny, opadł go znów strach. Nie byłby się też zdobył na odwagę, gdyby nie zobaczył Kozła i Franusi, idących razem w pole. Przyszło mu nagle na myśl, że Lizka zawsze była dla niego przychylna i że mniej będzie się bał, mówiąc z nią samą. Wymknął się więc na chwilę, powierzywszy pieczę nad końmi jednemu z towarzyszy.
— A, to wy, Janie! — zawołała Lizka. Zuchowata, dzielna jak zawsze, zdążyła wstać już po połogu i radośnie przywitała przybyłego. — Nie widać was wcale. Co się z wami dzieje?
Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/313
Ta strona została uwierzytelniona.