nego w roli chrzestnego ojca, opiętego w uroczysty czarny surdut.
— Księże proboszczu — wyjąkał Kozioł tonem przesadnie uniżonej prośby, na której dnie czuło się wyraźną złośliwość — możeby ksiądz łaskaw był poczekać jeszcze chwilkę.
— Na kogo czekać?
— Na matkę chrzestną, księże proboszczu.
Ksiądz Godard sponsowiał z gniewu, nieomal bliski apopleksji. Dusił się i ledwie mógł wybełkotać:
— To weźcie u licha inną!
Wszyscy spojrzeli po sobie. Delhomme i Fanny potrząsnęli głowami, a stary Fouan oświadczył:
— Niemożna. To byłoby głupio.
— Niech ksiądz proboszcz daruje — wtrącił pan Karol, uważając za swój obowiązek dobrze wychowanego człowieka wyjaśnić całą sprowę. — To nasza wina i nie nasza zarazem... Żona moja zawiadomiła mnie zupełnie formalnie, że powróci dzisiaj rano. Jest w Chartres. — Ksiądz Godard zatrząsł się, i, wyprowadzony do ostatka z równowagi, utracił wszelką miarę:
— W Chartres, w Chartres... Bardzo mi żal pana, panie Karolu, że pan wciąż jeszcze w tem tkwi.
— Ale tak dalej być nie może; nie myślę tolerować nadal takich rzeczy...
I wybuchnął na dobre:
— Sami nie wiecie już jak macie obrażać Pana Boga w mojej osobie. Za każdym razem, jak jestem w Rognes, inny otrzymuję od was policzek... Otóż zapowiadałem wam to oddawna, a teraz oświadczam stanowczo, że odchodzę i więcej mnie nie zobaczycie... Możecie to oznajmić waszemu merowi; poszukajcie sobie innego księdza i płaćcie mu, jeżeli macie ochotę... Poskarżę się arcybiskupowi, opowiem mu, jacy jesteście i jestem pewien, że mi przyzna
Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/321
Ta strona została uwierzytelniona.