młócki w brukowanym kącie podwórza, bowiem bardzo mu był potrzebny worek ziarna.
Rychło jednak sprzykrzyło mu się młócić samemu. Brak mu było do rozgrzania się robotą podwójnego taktu cepów, zawołał więc Franusię, która często mu w tem pomagała, ile że była krzepka w krzyżu, a ramiona miała twarde, jak chłopczyńskie. Pomimo powolności i uciążliwości tej pracy nie mógł zdecydować się na kupno kieratowej młockarni, utrzymywał bowiem, jak wszyscy zresztą drobni właściciele, że woli młócić po trochu, z dnia na dzień, w miarę potrzeby.
— Idziesz, Franka?
Lizka, zajęta przyrządzaniem potrawki cielęcej z marchewką, kazała siostrze pilnować dopiekającego się schabu, wolałaby więc przeszkodzić jej w usłuchaniu wezwania, ale Kozioł, wściekły, zagroził, że zbije obie.
— Psiekrwie baby! dam ja wam wasze pietraszenie!... Trzeba zarobić na chleb, kiedy wam się zachciewa frykasów, żeby je zjadać z innymi!...
Franusia, która przebrała się już, żeby nie poplamić odświętnej sukni, musiała iść za nim. Wzięła cep z długą rękojeścią i kołatką z dereniowego drzewa, które przewiązane były skórzaną sprzączką. Był to jej własny cep, wypolerowany od częstego tarcia i mocno ściśnięty postronkiem, żeby się nie wyśliznął. Obiema rękami uniosła go w górę, zamachnęła się nim i spuściła na snopek, uderzając po nim kołatką na całej jego długości. Odtąd nie przestawała bić, to unosząc cep bardzo wysoko i okręcając go jak na walcu, to znów opuszczając rytmicznym, mechanicznym ruchem kowalskim. Kozioł, stojąc naprzeciw niej, robił te same ruchy naprzemiany z nią. Wkrótce oboje, rozgrzani, przyśpieszyli rytm pracy i w powietrzu migały już tylko cepy, odskakujące za każdem uderzeniem i wirujące
Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/327
Ta strona została uwierzytelniona.