Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/328

Ta strona została uwierzytelniona.

dokoła ich głów, jak gdyby nieustannym wzlotem ptaków z uwiązanemi łapkami.
Po dziesięciu minutach wydał Kozioł lekki okrzyk, cepy zatrzymały się, a on odwrócił snop, poczem znów zaczęło się walenie. Po upływie następnych dziesięciu minut znów w ten sam sposób nakazał przerwę i rozwiązał snop, który do sześciu razy musiał przechodzić przez cepy, zanim ziarno odłączyło się zupełnie od kłosów i zanim mógł Kozioł związać słomę. Snopy następowały jeden po drugim. W ciągu dwóch godzin rozlegał się w całym domu miarowy huk cepów, zagłuszany dochodzącym zdaleka, przeciągłym warkotem parowej młockarni.
Policzki Franusi nabiegły krwią, ręce popuchły jej w kostkach, a cała jej skóra, płonęła, zionąc z siebie coś jakby falę ognistą, dostrzegalnie drgającą w powietrzu. Z otwartych jej ust wydostawał się mocny, świszczący oddech. Źdźbła słomy uczepiły się rozsypanych kosmyków jej włosów. Za każdem uderzeniem, podczas unoszenia cepa w górę, prawe jej kolano wypychało spódnicę, biodro i pierś nadymały się, rozsadzając materjał, pod którym zarysowywała się wyraźnie linja silnego dziewczęcego ciała, nieomal obnażonego w tem napięciu. Przy którymś mocniejszym ruchu odpadł jej guzik od stanika i, poniżej granicy opalenizny na szyi, zobaczył Kozioł białe ciało dziewczyny, wysuwające się naprzód za każdem podniesieniem cepa, ujawniające naprężoną grę mięśni ramienia. Widok silnej kobiety, pracującej dzielnie, jak mężczyzna, zdawał się bardziej jeszcze go podniecać, oba cepy padały i wznosiły się miarowo, na przemiany, bez ustanku, ziarno podskakiwało i spadało, jak grad, przy akompanjamencie nieustającego już prawie stuku cepów.
Brakował kwadrans do siódmej, dzień zacho-